Podróżowanie samochodem z kilkoma kotełkami, przywykłymi do zmieniających się szybko mijanych pejzaży i ogólnych okoliczności, przyjmujących te zmiany za oczywistą kolej rzeczy nie jest dla nas stresem ani żadnym wyzwaniem. Natomiast, zabranie w drogę całego stada: ośmiu kotek (w tym jednej kastratki i jednego podrośniętego już kocięcia) i pięciu kocurków wymagało dobrego przygotowania logistycznego i organizacyjnego. Założenie przenosin na jakiś czas w nowe miejsce dotyczyło 10 kociastych. Okoliczności spowodowały, że z 10 „zrobiło się” 13.
Urządzenie docelowej przestrzeni zabrało nam trochę czasu. Równolegle życie i praca hodowlana toczyły się swoim trybem. Stado żyło rytmem planowanych kryć, przychodziły na świat kocięta. Podrostki zostawione do obserwacji dorastały. Pokazywaliśmy się na wystawach.
Z początkiem marca b.r. zaparkowaliśmy pod domem dwa auta przysposobione do przewozu naszych „futer”. We wnętrzu każdego z aut zostały przygotowane wygodne przestrzenie wyposażone w legowiska, drapaki, kuwety, miski (do zaopatrzenia „podróżników” na postojach). Wszystko odbyło się sprawnie. Niespodzianką tuż przed wyruszeniem okazał się w jednym z aut pęknięty przewód wspomagania układu kierowniczego. Na szczęście wydarzyło się to tuż przed, a nie gdzieś na trasie. Mechanik stanął na wysokości zadania i mogliśmy ruszyć w drogę opóźnieni tylko o dzień.
Tą i inne drobne nieprzyjemności zrekompensowała nam podróż. Wyjechaliśmy na noc. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jechałam tak pustą drogą. To była przyjemność. Dziewczyny trochę kręciły się w wydzielonej dla nich przestrzeni auta. Przesiadywały na półkach patrząc przez szyby, zalegiwały na drapaku, lub poduchach. Chwilami pomiaukiwały pytając czy jestem?
Chłopaki podróżowały drugim autem pod uważną opieką męża. Wszystkie, może za wyjątkiem Tamira, zachowywały stoicki spokuj. Tamir zainstalowany w jednym pomieszczeniu razem z Limonkiem dał radę, chociaż jego wyolbrzymiona nadwrażliwość i temperament wcale mu nie ułatwiały oswajania nowych okoliczności. Dynamika zawsze go przerasta. Wszystko co statyczne, w jego wypadku, wydaje się łatwiejsze do oswojenia. Pewność odzyskuje na rękach. Na postojach brany na ręce wtulał się pomiaukując. Z czułością lizał po dłoniach.
Za nami przejechane 1400 km. Teraz aklimatyzacja.
Na zdjęciu Es*Malattodolls TOD'S of Rag-Bella*PL /RAG n 04/
